To jeszcze sprzed Mili na świecie.
W takiej torebce z kroplówą w pompie się zadaje szyku na korytarzu. Lepsze to niż prowadzenie ze sobą tego wieszaka na płaszcze, którym można zahaczyć o framugę drzwi.
Takie jedzenie. O smutnych szpitalnych lanczach już było wcześniej. K. często w ogóle nie ruszała. Zjadała szpitalną polewkę i to, co jej przynosiłem (poza słynnymi już naleśnikami i śniadaniowym musli). Co było robić. Szpitalne drugie dania spożywałem ja.
W salach za tymi drzwiami ciekawe efekty akustyczne.
Kiedy dziewczyny były w szpitalu, noce poza prasowaniem ciuszków czy montowaniem łóżeczka upływały mi na czymś takim. Z rozłożeniem było łatwiej, trudniej poskładać to wszystko do kupy. Ale tak poważnie - sam bym tego nie kupił, bo wrzątek i garnki załatwiają sprawę, ale podarowany wyparzacz to jest jednak wygodniejszy i szybki. Tych wszystkich różnych butelek i smoczków zrobiło się tak dużo, bo jeszcze dodatkowo w szpitalu K. dostała. No i okazało się, że trzeba się skupić na dwóch takich samych butelkach i czterech pasujących do niego smoczkach. A resztę schować na pamiątkę, albo odłożyć na kolejne miesiące. Inaczej trudno się połapać, co już wyparzone, a co jeszcze nie, a przecież Mila na dostawę czekać nie będzie.
Już kilka osób niezależnie od siebie stwierdziło, że podobna do mnie. Być może. Ja jeszcze tego nie widzę. Może dlatego, że siebie nie widzę. Dopiero mogę na tym szpitalnym zdjęciu porównać. Chyba że chodzi o te miny, jak kupę robi... Gosia O. poradziła, bym poprosił rodziców o swoje zdjęcie z dzieciństwa i porównał. No a ponieważ rodzice są wiernymi czytelnikami tego bloga, mam nadzieję, że prośbę spełnią. A wtedy puścimy oba zdjątka. I sami zobaczycie.
A tak jeszcze a propos zdjęcia, to była bodaj środa albo czwartek, trzecia doba w szpitalu. Pierwszy raz na rękach, więc paraliż mojego całego ciała, a uśmiech to dla niepoznaki. K. rzuciła mnie na głęboką wodę. Przez pięć dni w szpitalu zaobserwowała tyle, że nie nadążam za nią. Ale przewijanie, karmienie butlą i odbijanie miałem już za sobą przed wypisem ze szpitala.
I jeszcze słowo o szpitalu. Żelazna jest naprawde super. Kiedy o tym mówiłem przy wypisie, dziękując za cała pomoc, panie podziękowały, po czym powiedziały: "Proszę napisać o tym naszemu prezesowi". Zrobi się.
W niedzielę, kiedy K. była po pierwszej nocy w szpitalu dwa dni przed porodem natrafiłem na to...
A dzisiaj wracając od K. i Mili ze szpitala to...
Nie wiem, co o tym myśleć, ale chyba najwyższy czas podziękować Bogu za córkę.
Napływają depesze z całego świata. Co prawda Biały Dom i Watykan jeszcze nie zareagowały, ale za to zawsze można liczyć na rodziców, czyli obecnie już dziadków. Dziękuję też z tego miejsca za wszystkie smsy i telefony z gratulacjami, a także oferty bycia linią telefonicznego assistance ze strony znajomych mam. Symboliczne pępkowe można powiedzieć także się odbyło z MO.
Przez najbliższy czas, a może już i na zawsze z przyjściem na świat Mili kojarzyć mi się będzie ta piosenka. Po raz pierwszy usłyszałem ją w radiu jak wracałem do domu około pólnocy po narodzinach Mili. Słuchałem ją niemal codziennie przez ostatni tydzien w Trójce. Albo jadąc wczesnym rankiem przed pracą do dziewczyn, żeby mimo zamkniętego oddziału podać jakieś potrzebne rzeczy, albo kiedy skoro świt prasowałem i suszyłem suszarką wypranego poprzedniego wieczora pajacyka - praktycznie teraz na razie jedynego, w którym ta kruszynka się nie topi. Co prawda utwór muzyczny nie jest nowy, ale Trójka go teraz puszcza w aranżacji z orkiestrą.
Trójka puszcza też w tych dniach nowy kawałek Lao Che. Już wesoła taka nie jest, ale też mi chodzi po głowie. Co prawda tytuł "Wojenka" to nie o Mili, ale jest tam fragment o córeczce i matce w ciąży. Ciekawe przesłanie. Z płyty pt. "Dzieciom".
Taką torbę z fantami dostają świeżo upieczone mamy. A tam jakieś pieluchy Pampers, ampułki soli fizjologicznej, ulotki i informacje praktyczne o opiece nad noworodkiem. A także (to mnie prześladuje) próbki kremów na rozstępy. Znowu pominęli tatusiów. Panowie mogą co najwyżej liczyć na ulotkę z gołymi panienkami wetkniętą za wycieraczkę auta zaparkowanego w okolicach szpitala. Takie uroki parkowania na pograniczu Śródmieścia i Woli.