24.6.15

PESEL

Wielki dzień. Mila ma już swój numer PESEL. W celu jego uzyskania tatuś musiał się udać do USC na Woli i po raz kolejny pokonać dobrze znaną trasę do szpitala na Żelaznej. Jakoś tak się składa, że urzędy stanu cywilnego są tuż przy szpitlaach - na Madalińskiego też. Można pomstować na państwową administrację, ale nie tym razem. Jeszcze w szpitalu umówiono nas na konkretny dzień i godzinę. W USC o wskazanej porze czekała na mnie karta narodzin, parę pytań, podpisy i za niedługi czas miałem w ręku trzy skrócone odpisy aktu urodzenia, a po kolejnej chwili zaświadczenie o nadaniu numeru PESEL.





Nie ukrywam, że przyszedłem 10 minut przed ustalonym czasem i powitał mnie karcący wzrok urzędniczki, która kazała mi poczekać na swoją kolej na korytarzu. Nasunęło mi to kilka złych myśli o takich paniach życia i śmierci, ale potem już wszystko minęło gladko i spokojnie. Oczywiście zdjęcie Mili też okazałem, żeby panie wiedziały, że nie mają do czynienia tylko z kolejnym zapisem statystycznym. Jak to K. usłyszała znowu zlapala się za głowę. Pani powiedziała, że już można paszport robić (coś sugeruje?) i że zawiadomią naszą dzielnicę o meldunku (to jeszcze jest?).

Misja druga do dowiezienie skierowania do lekarza do Instytutu Matki i Dziecka na Kasprzaka. Te rejony Woli to dla mnie terra incognita. Więc możecie sobie wyobrazić moje przerażenie, kiedy po raz pierwszy stanąłem na terenie szpitala na Kasprzaka. Katownia - to moje pierwsze skojarzenie. Po chwili jednak okazało się, że pomyliłem Szpital Wolski ze szpitalem dla dzieci, który znajduje się po sąsiedzku. Odetchnąłem. Co prawda w centralnej rejestracji dziki tłum i swoje odstać trzeba, ale sprawa załatwiona. Wrócimy tu 30 lipca z Milą.