14.6.15

Homecoming

Te 5 dób ciągnęło się niemiłosiernie, ale w końcu dziewczyny są w domu. Jazdę z Żelaznej na Stegny zapamiętam chyba do końca życia. Chyba nigdy wcześniej nie jechałem tak w 100% spokojnie i przepisowo. Ciekawe, może dlatego, że słuchałem początku meczu Polski z Gruzją w radiu?
A teraz znajdźcie różnice na tych zdjęciach.

Skandal

Wiecie, jakie google serwuje reklamy wizytującym ten blog? Spojrzałem z innego IP. Jakaś reklama antykoncepcji się pojawiła firmy Bayer. Zdjęcie jakiejś młodej kobiety z dziwną miną i "Nie chcę cały czas myśleć o antykoncepcji". Tematycznie zaczyna się ideksować, choć wolałbym raczej, by była to reklama dziecięcych zabawek, albo różnych innych gadżetów czy dziecięcych kosmetyków.

Fotowspominki

To jeszcze sprzed Mili na świecie. W takiej torebce z kroplówą w pompie się zadaje szyku na korytarzu. Lepsze to niż prowadzenie ze sobą tego wieszaka na płaszcze, którym można zahaczyć o framugę drzwi.
Takie jedzenie. O smutnych szpitalnych lanczach już było wcześniej. K. często w ogóle nie ruszała. Zjadała szpitalną polewkę i to, co jej przynosiłem (poza słynnymi już naleśnikami i śniadaniowym musli). Co było robić. Szpitalne drugie dania spożywałem ja.
W salach za tymi drzwiami ciekawe efekty akustyczne.

Mętlik

Kiedy dziewczyny były w szpitalu, noce poza prasowaniem ciuszków czy montowaniem łóżeczka upływały mi na czymś takim. Z rozłożeniem było łatwiej, trudniej poskładać to wszystko do kupy. Ale tak poważnie - sam bym tego nie kupił, bo wrzątek i garnki załatwiają sprawę, ale podarowany wyparzacz to jest jednak wygodniejszy i szybki. Tych wszystkich różnych butelek i smoczków zrobiło się tak dużo, bo jeszcze dodatkowo w szpitalu K. dostała. No i okazało się, że trzeba się skupić na dwóch takich samych butelkach i czterech pasujących do niego smoczkach. A resztę schować na pamiątkę, albo odłożyć na kolejne miesiące. Inaczej trudno się połapać, co już wyparzone, a co jeszcze nie, a przecież Mila na dostawę czekać nie będzie.

Z cyklu: niepodobni

Już kilka osób niezależnie od siebie stwierdziło, że podobna do mnie. Być może. Ja jeszcze tego nie widzę. Może dlatego, że siebie nie widzę. Dopiero mogę na tym szpitalnym zdjęciu porównać. Chyba że chodzi o te miny, jak kupę robi... Gosia O. poradziła, bym poprosił rodziców o swoje zdjęcie z dzieciństwa i porównał. No a ponieważ rodzice są wiernymi czytelnikami tego bloga, mam nadzieję, że prośbę spełnią. A wtedy puścimy oba zdjątka. I sami zobaczycie. A tak jeszcze a propos zdjęcia, to była bodaj środa albo czwartek, trzecia doba w szpitalu. Pierwszy raz na rękach, więc paraliż mojego całego ciała, a uśmiech to dla niepoznaki. K. rzuciła mnie na głęboką wodę. Przez pięć dni w szpitalu zaobserwowała tyle, że nie nadążam za nią. Ale przewijanie, karmienie butlą i odbijanie miałem już za sobą przed wypisem ze szpitala. I jeszcze słowo o szpitalu. Żelazna jest naprawde super. Kiedy o tym mówiłem przy wypisie, dziękując za cała pomoc, panie podziękowały, po czym powiedziały: "Proszę napisać o tym naszemu prezesowi". Zrobi się.