Składanie łóżeczka w pojedynkę to nie w kij pierdział. Zwłaszcza kiedy nie ma kto przytrzymać tych dużych elementów. Pomagały ściany i podłożone książki. Nie pomagało zmęczenie materiału ludzkiego. Uparłem się, by to zrobić po przyjeździe do domu po K. porodzie. A była północ. Dłubałem do 3 rano. Ale wydłubałem. Zawziąłem się. Była motywacja. Bo postraszyli, że po dobie już do domu wypisują. Byłem z siebie dumny, kiedy złożyłem szufladę. A to nawet nie była połowa drogi. Duma minęła, kiedy potem zorientowałem się, że pomyliłem miejscami ścianki szuflady z prowadnicami. Kiedy pomyślałem, że będę musiał tę szufladę rozkręcać trzeci raz (bo wcześniej pomyliłem wkręty) to mnie coś trafiło. Na szczęście obyło się bez rozkręcania, wystarczyło odkręcić i zamienić (odwrócić) same prowadnice.
No i jest kojo. A zdjęcie obrazuje work in progress. Czas operacyjny 2:43 AM.
To jeszcze poprosimy efekt końcowy :)
OdpowiedzUsuńNajpierw K. musi zobaczyć. Poczekaj jeszcze kilka postów.
Usuń